Lechia przerwała serię Pogoni trwającą od dziesięciu spotkań. Szczecińscy kibice po raz pierwszy od 5 października ubiegłego roku obejrzeli porażkę swojej drużyny na własnym boisku. Wtedy Pogoń przegrała z
Górnikiem Zabrze 1:4, ale wcale nie prezentowała się tak źle, jakby wskazywał na to wynik. W sobotę, choć przegrali niżej, grali dużo słabiej niż z zabrzanami.
W porównaniu z fatalnym meczem z Wisłą
Kraków (0:5) trener Dariusz Wdowczyk zdecydowanie przemeblował linie obrony i pomocy. W defensywie zabrakło Hernaniego i pauzującego za kartki Sebastiana Rudola. Do składu na lewą stronę wrócił po kontuzji Mateusz Lewandowski, a na środek wskoczył Wojciech Golla.
Poza tym szkoleniowiec Pogoni posadził na ławce Maksymiliana Rogalskiego i Bartosza Ławę, którzy mocno zawiedli w
Krakowie. W środku pola postawił na dość ofensywne ustawienie z Rafałem Murawskim, Pavle Poparą i Takafumim Akahoshim. Funkcjonowało to całkiem dobrze, ale tylko przez pierwsze pół godziny.
W tym czasie Pogoń grała nieźle, przynajmniej do 30. metra przed bramką gdańszczan. Zdecydowanie brakowało jednak dogodnych sytuacji. Jedyny groźny strzał oddał Maciej Dąbrowski po dośrodkowaniu Aki z rzutu wolnego. Obrońca Pogoni do siatki nie trafił, a później zamiast pozytywnym, został negatywnym bohaterem.
Dwukrotnie z dużą łatwością uciekł mu bowiem Maciej Makuszewski. W pierwszej sytuacji skrzydłowy Lechii wykorzystał błąd Dąbrowskiego, przebiegł przez pół boiska zupełnie nieatakowany i pod brzuchem Radosława Janukiewicza zmieścił
piłkę w bramce. Za drugim razem ograł szczecińskiego stopera przy linii końcowej i wyłożył piłkę Zaurowi Sadajewowi. Czeczen nie miał problemów z pokonaniem golkipera Pogoni.
Po stracie dwóch bramek gra Portowców zupełnie się posypała, pojawiało się coraz więcej indywidualnych błędów. Dobrym podsumowaniem ostatniego fragmentu pierwszej połowy była szarża Piotra Grzelczaka, który wszedł w szczecińską defensywę jak w masło, z łatwością mijając Adama Frączczaka. Tym razem jednak Janukiewicz skutecznie interweniował.
Trener Wdowczyk nie miał na ławce leczących kontuzje Jakuba Bąka i Filipa Kozłowskiego, co znacząco ograniczało jego pole manewru w ofensywie. Po przerwie za rozgrywającego kolejny bezbarwny mecz Takuyę Murayamę wpuścił Dominika Kuna.
Druga część mogła zacząć się dla gospodarzy bardzo dobrze. Znów okazję miał Dąbrowski, który zdecydowanie lepiej czuł się w sobotę w ofensywie niż w obronie. Świetnie interweniował jednak bramkarz Mateusz Bąk. Poza tą akcją warto odnotować jeszcze dwa groźne strzały Marcina Robaka. Generalnie jednak gra Pogoni przypominała bicie głową w mur. Gospodarze mieli inicjatywę, ale ich liczne wrzutki w pole karne nie przynosiły żadnego efektu. Portowcy byli też wyraźnie wolniejsi od przeciwników. Lechia cofnęła się, grała uważnie w obronie i czekała na okazje do kontr. Najniebezpieczniejsi byli w nich Grzelczak i Sadajew, z którymi najwięcej problemów miał Frączczak.
Po pomyłce Golli powinno być nawet 0:3, bo sam na sam z Janukiewiczem wychodził Sadajew. Uderzył nad bramkarzem, ale niecelnie. Ostatnie osiem minut meczu z trybun oglądał trener Wdowczyk, który został tam odesłany za kwestionowanie sędziowskich decyzji.
Pogoń mimo porażki zachowa po tej kolejce 5. miejsce w tabeli. Portowcy za tydzień znów zagrają w Szczecinie. Podejmować będą Zawiszę Bydgoszcz.